Wezmę kosteczkę czekolady. No może pasek. A najlepiej dwie tabliczki.


"Twoje życie staje się lepsze nie przez przypadek, ale dzięki zmianie." 
Jim Rohn


        Trudny czas sesyjno - wyjazdowy odezwał się niezdrowym echem w moim życiu. Niestety gonitwa z czasem, brak chęci do ćwiczeń, wymówki, stres, jedzenie co popadnie i człowiek znowu wciągnął się w lenistwo. Trzeba na nowo się zmotywować do walki i brnąć!

        Uzależnienia. Tak bardzo okrutna dla człowieka rzecz. Ktoś nam da granat oblany czekoladą, a zwykli śmiertelnicy ugryzą bez wahania pochłaniając przy okazji całą dłoń, żeby nic się nie zmarnowało. Ok, przesadzam, wiadomo. Chociaż w sumie... 
        Przyznanie się do cukroholizmu jest naprawdę niełatwe. To tak jak z papierosami, alkoholem i narkotykami - nie widzi się swojego problemu. Gdy ktoś mi niejednokrotnie zwraca uwagę, że pochłaniam za dużo słodyczy ("są niezdrowe, tuczą, psują zęby") oczywiście z automatu się zasłaniam rekami i nogami, że to nieprawda i w każdej chwili mogę przestać. A czy tak jest naprawdę? Pfff, no przecież muszę im udowodnić, że się mylą! I tak stawiam przed sobą zadanie, że od przyszłego poniedziałku/środy/miesiąca wezmę się za siebie i pokażę im wszystkim jaka jestem silna i że bezpodstawnie mnie oceniają! 
          No i zaczyna się jazda. "Skoro od jutra się zdrowo będę odżywiać, odstawię słodycze i fast-foody, to dzisiaj mam ostatni dzień przyzwolenia, więc zjem tyle ile mogę, żeby mi starczyło na długi czas". Ok, tu batonik, tam kawałek ciasta (no dobra - dwa), pół tabliczki czekolady, paczka czipsów (przecież na współkę z siostrą), etc. A kolejnego dnia nad ranem podczas porannego ważenia doznaję szoku - jest 1kg więcej na wadze! Co zrobić? Rodzi się panika. U mnie ma dwa oblicza. 
Pierwsze: no to nic, poszalałam, więc spalę jeszcze ten jeden kilogram. (taaa, jasne)
Drugie: jestem taka beznadziejna, straciłam motywację i chcę mi się płakać... Zjem coś na pocieszenie...
        I tutaj naprawdę zatacza się moje błędne koło. Chwilowa motywacja, ktoś mnie popchnął impulsem i planuję. Planuję zmiany, planuję lepsze posiłki, planuję ćwiczenia, planuję stroje do ćwiczeń i pogodę. Tylko, że to plany. Przychodzi moja wyznaczona data, a ja stoję po środku pokoju, patrząc na bezczelny wynik na wadze i zastanawiam się co ze mną jest nie tak. Włączam motywujące zdjęcia wysportowanych ciał, smakowite fotki zdrowego jedzenia. Coraz bardziej mnie to przytłamsza. Każdy może, a ja dlaczego stoję w miejscu? Dlaczego nie umiem wytrwać? .... Przeglądając strony internetowe z artykułami, odwijam dwa czekoladowe cukierki z papierków i wsadzam nieświadomie do ust. Taki pyszny ten smak. I poprawia humor. Mam smak na coś więcej. Wyłączam zgrabne zdjęcia. Idę poszukać czegoś słodkiego. Ale przestanę to robić! Nie będę się opychać. Już nie będę. Może nie już teraz, tylko zacznę od jutra. Albo lepiej zacznę od następnego tygodnia, a to będzie mój ostatni "zły" tydzień...
         TA DAM! Przed Państwem mój klucz do trumny! Czyli dni przed planowanym wielkim startem. Obżeranie się NA SIŁĘ śmieciowym żarciem, jakoby miałoby to być pożegnanie, bo już więcej tego nie tknę. Nie wychodzi ten plan. A przecież był taki dobry... A jest coraz gorzej. Nie mam pojęcia czy taki problem dotyczy tylko mnie, ale to jest punkt, wokół którego kręci się moja pętla. Nie umiem z niej wyjść... No zaraz, zaraz. Lepiej powiem: nie mogłam! Bo teraz czas to zmienić. W końcu.

     Uzależnienie od słodyczy nie jest łatwym tematem. Oczywiście - jeśli wpiszemy w "google" jak ich unikać albo ograniczyć, wyskoczy nam milion wyników i miliard wskazówek. Ale jak to ma się do nas? Skoro mam ochotę na coś kakaowego, oblanego znaną mi substancją, to jakim cudem ma mi pomóc wypicie szklanki wody, zjedzenia orzechów czy rodzynek? No więc rada jest prosta: nie szukamy substytutów, lecz wykluczamy. Nie jest dla mnie łatwe - piszę to z ręką na sercu. Nie powiem, że robię "miesiąc bez słodyczy", bo wiem, że nie wyjdzie. Chcę stawiać realne cele. Tak więc z dniem 1 września oficjalnie się melduję, że na "cheat meale" będę mogła sobie pozwalać tylko w weekendy. Tylko wtedy. Później postaram się, aby był to jeden dzień w tygodniu. I może tylko jeden taki posiłek. Na razie zaczynam od małych kroczków. Trzymam kciuki - za siebie i za innych walczących. Silna wola! Nie mamy jej? To wypracujemy ją razem! 

         Życzę powodzenia w walce o lepszego siebie - psychicznego i fizycznego!

         Proszę nakierować ster na cel! Pozdrawiam, Beti.


The positive steps © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka